poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 2.

Tak mi się nudzi, że postanowiłam dodać drugą notkę ;)
Może to przez tę jedynkę z wykrzyknikiem, za Pana Tadeusza? To już druga w tym miesiącu xD
Ja powinnam się zająć szkołą, a nie moimi 'książkami'. No ale ja wiem, że jestem dobra w literaturze :P. W gim 4, a teraz zagrożenie, ja to jednak mam talent ;)
Nie powinnam pisać o notce? Bo ja ten blog chyba jak jakiś pamiętnik traktuję T_T
I znowu o sobie gadam -_-.
Miłego czytania...




Gdy wyszłam przed dom na chodnik, rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było na ulicy w promieniu przynajmniej stu metrów od miejsca w którym stałam. Zaczepiłam iPod na ramieniu, założyłam słuchawki i ruszyłam. Skręciłam w prawo i ruszyłam truchtem w nieznane okolice.
Muzyka, której słucham to głównie pop, a gdy ktoś mnie szturchnął leciała właśnie piosenka 1004 Angel w wykonaniu B.A.P. Obejrzałam się za siebie, przez lewe ramię i zobaczyłam uśmiechającego się do mnie chłopaka. On również był ubrany na sportowo i biegł ze mną.
Zwolniłam po czym zatrzymałam się i wyciągnęłam słuchawki z uszu.
– Wołałem cię od dłuższego czasu – powiedział z trudem łapiąc powietrze.
– Przepraszam, ale miałam słuchawki w uszach.
– Widzę – wydyszał, po czym podparł się rękoma o uda, pochylając głowę.
– Coś się stało? – zapytałam.
– But ci się rozwiązał.
Spojrzałam w dół. Rzeczywiście, na chodniku leżała biała sznurówka, wystająca z trampka.
– Och – westchnęłam i kucnęłam, żeby ją zawiązać. – Dziękuję – powiedziałam spoglądając na chłopaka z dołu.
Miał pewnie tyle lat co ja. Włosy czarne i Ulzzang, oczy hebanowe. Na nosie miał czerwone ślady po okularach. Był wyższy ode mnie i szczupły. W oczy rzucał się jego dość dziewczęcy nos i długie czarne rzęsy, które nadawały mu delikatny wygląd.
Zapytał o coś po koreańsku, ale nie zrozumiałam jednego słowa.
– Słucham?
Powtórzył.
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Jesteś tą nową w okolicy? – zapytał. – Przyjechaliście z Japonii?
– Tak – powiedziałam zaskoczona tym ile wie.
Wstałam, a on dopiero po kilku sekundach się wyprostował.
– Ale nie wyglądasz na Japonkę.
– Bo jestem Koreanką – powiedziałam. – Mieszkałam tam wiele lat i już dawno nie posługiwałam się koreańskim, więc nie rozumiem wszystkiego.
– Ach, rozumiem. Będę dobierał proste słowa.
– Będę za to wdzięczna.
– Jestem Yung Kyu Dong, a ty?
– Choi Shin Hye, miło mi.
– Mnie również.
– Czy…? Możemy dalej biegnąć? – zapytałam. – Zostało mi niewiele czasu do powrotu.
– Jasne, ale zwolnij tępa. Biegniesz tak szybko, że nie nadążam, a mówią mi, że jestem najszybszym chłopakiem w naszej szkole.
– Przepraszam i no cóż… Wciąż tym najszybszym chłopakiem zostaniesz, tak myślę.
Ruszyliśmy truchtem.
Z tego co powiedział mi Yung Kyu Dong, biegłam bardzo szybko, ale nie czułam zmęczenia, a jeśli chodzi o pot, to nawet czoła nie miałam mokrego.
– Hee? – Chyba nie zrozumiał. – Ach, wybacz mi. Uczysz się jeszcze w szkole? – zapytał.
Zrozumiał?
– Tak, w Japonii byłam w pierwszej klasie.
– Czyli jesteś na tym samym roku co ja – powiedział z uśmiechem. – Wiesz do jakiej szkoły będziesz chodziła?
Kiedy zdecydowałyśmy o przeprowadzce i pracodawca mamy znalazł nam dom, napisał także list do szkoły, z prośbą o przyjęcie mnie i o dziwo nie było żadnych poważnych problemów. Dziś rano mama tam była i wszystko załatwiła, a już jutro będę na zajęciach.
– O ile się nie mylę, to nazywa się Yesul?
– A więc, witaj nowa koleżanko ze szkoły – powiedział z uśmiechem Kyu Dong. – Kiedy zaczynasz?
– Jutro.
– Jeśli nie masz jeszcze mundurka to poproszę siostrę, żeby pożyczyła ci jeden swój. Jest od nas starsza, ale chodziła do Yesul i nigdy nic nie wyrzuca. Dopóki nie będziesz miała swojego…
– Mógłbyś to zrobić? – zapytała uradowana.
Skinął głową.
Zauważyłam, że zrobiliśmy spore koło po okolicy, wokół domów i teraz przebiegaliśmy obok mojego domu.
– Och – wymsknęło mi się, po czym zwolniłam i zatrzymałam się. – To mój dom.
– Ja mieszkam tam – powiedział Kyu Dong, wskazując na dom obok naszego.
Aż tak blisko!?
– Będę miała blisko, kiedy będę czegoś potrzebowała – powiedziałam pokazując mu język.
– Może powiesz rodzicom, że idziesz po mundurek? – zapytał.
– Dobry pomysł.
Ruszyłam ścieżką w stronę domu.
– Nie idziesz? – zapytałam oglądając się na Kyu Donga.
Sprawiał wrażenie miłego chłopaka. Trochę bałam się z nim chodzić, ale postanowiłam mu zaufać. Jeśli naprawdę ma siostrę i mogę pożyczyć od niej mundurek to dobrze, jeśli nie... No cóż, będę musiała użyć mocy.
Chłopaka wyprostował się zaskoczony, ale ruszył za mną.
– Mamo! – zawołałam od progu.
– Już wróciłaś? – zdziwiła się. – Nie minęło pół godziny. Oo – wymsknęło się jej, kiedy zobaczyła za mną Kyu Donga.
– Tak. Mam do ciebie pytanie. Ta szkoła, którą znalazł dla mnie pan Hwang Yoe Hyun nazywała się Yesul, tak?
Skinęła głową, wciąż patrząc na Kyu Donga.
– Ach, mamo to jest Yung Kyu Dong, mieszka tuż obok i chodzi do Yesul. A ta kobieta to Choi Shi Ho, moja mama.
– Miło mi panią poznać – powiedział kłaniając się.
– Mnie również. – Jej ton był dość nieufny.
– Mamo, czy mogę iść z Yung Kyu Dongiem poprosić jego siostrę, aby pożyczyła mi swój mundurek, dopóki nie będę miała swojego? – zapytałam.
– Tylko zaraz wróć, bo będziemy miały gościa.
– Dobrze – powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.
Kyu Dong skłonił się raz jeszcze, przepuścił mnie i dopiero wyszedł z domu.
– To była twoja mama? – zapytał zaskoczony, kiedy wyszliśmy na chodnik.
– Tak – powiedziałam spoglądając na niego pytająco.
– Powiedziałbym, ze siostra.
Zaśmiałam się.
– Dużo starsza siostra – powiedziałam. – Ja nie mam zmarszczek wokół oczu jak ona.
Uśmiechnął się.
– Nic nie słyszałeś – powiedziałam.
– Mam wrażenie, że zaczęłaś całkiem inaczej mówić – powiedział, kiedy już weszliśmy na dróżkę do drzwi jego domu. – Jakby pewniej i płynniej.
– Wystarczyła rozmowa, żebym przypomniała sobie własny język – zaśmiałam się.
– Zapraszam – powiedział otwierając przede mną drzwi.
Skinęłam mu głową i weszłam do środka.
Przedpokój tego domu był bardzo podobny do naszego. Sufit był tutaj wyżej, a ściany dalej siebie i nie było tu tak jasno jak u nas. Tam ściany były jasnobrązowe, prawie złote, a tutaj wykładane boazerią z ciemnego drewna.
Kyu Dong zdjął buty i wszedł w głąb domu, zapraszając mnie gestem. Zostawiłam swoje trampki równo ułożone przy szafce z butami, po czym ruszyłam za nim na górę.
Można powiedzieć, że nasze domu były lustrzanym odbiciem. Nie były takie same, ale bardzo podobne do siebie, z tym że ten był większy i urządzony w ciemnych kolorach i to nie tylko jeśli chodzi o przedpokój. Można powiedzieć, że byli to kobieta, czyli nasz mniejszy jasny dom i mężczyzna, czyli ich większy i ciemniejszy.
– Rodziców o tej porze nigdy nie ma, więc się nie przejmuj taką pustą – powiedział idąc do drzwi w końcu korytarza po lewej.
Skinęłam głową, kiedy właśnie się zatrzymaliśmy.
– Eonni (czyt. Onni, lub Noona. n koreańskiego starsza siostra)! Mogę wejść?
– Co chcesz? – z głębi pokoju dało się usłyszeć żeński głos. Jednak niezbyt dziewczęcy.
– W okolicy zamieszkała pewna dziewczyna, która będzie chodziła do mojego liceum i potrzebny jej mundurek, bo własnego jeszcze nie posiada. Mogłabyś pożyczyć jej swój na kilka dni?
– Lumpeks sobie znalazł – mruknęła. – A gdzie ta dziewczyna?
Kyu Dong zaprosił mnie gestem i otworzył szerzej drzwi, żebym weszła do pokoju.
Pierwszym co mi się rzuciło w oczy był czerwony znak STOP na drzwiach, a obok biały napis na czarnym tle ‘KEEP OUT’. Pokój był całkiem ciemny. Wszędzie czernie i szarości. Na ścianach plakaty z zespołami, które świadczyły, że grają ciężkie brzmienie, a sama właścicielka pokoju miał na sobie szerokie jeansy z obciętymi w kolanach nogawkami, z których sterczały nitki, czarny T-Shirt z niebieskim napisem Nightwish i biały pasek w czaszki podtrzymujący spodnie. Włosy miała mniej więcej do ramion i okropnie krzywe. Na prawym oku wycieniowana czarna grzywka, a reszta włosów była nastroszona i karbowana. W dolnej wardze miała srebrny kolczyk.
Przełknęłam ślinę, kiedy weszłam do środka, a dziewczyna spojrzała na mnie.
– To będzie nosić mój mundurek? – zapytała, szybko mrugając.
– Nie mów tak, Eonni. Choi Shi Hye, to jest Yung Kyu Ding. Eonni, to jest nasza nowa sąsiadka, Choi Shin Hye.
– Miło mi cię poznać, Noona – powiedziałam kłaniając się,
– Jesteś taka – zaczęła, po czym do mnie podeszła – zwyczajna. Kyu Dong zawsze przyprowadza do domu dziwolągów, jeśli nie z wyglądu to z zachowania, a ty jesteś z obu zwyczajna – zauważyła. – Chyba, że się mylę?
Nachyliła się do mnie, więc odsunęłam się, przechylając do tyłu.
– Zapewniam, że jestem jak najbardziej zwyczajna – powiedziałam.
– A no to pożyczę ci mundurek. – Odeszła do szafy, a kiedy ją otworzyła na podłogę wypadło sporo czarnych ubrań. Kyu Ding spojrzała w dół, opuszczając podbródek na obojczyk, ale nie podniosła rzeczy. – Nie widzieliście tego – powiedziała i zaczęła wywalać na podłogę jeszcze więcej ubrań. W pokoju nie było zbyt czysto, ale teraz wyglądało to jak czarna dziura. Przerażało mnie to, bo nie wiedziałam w jakim stanie będzie mundurek, który miała mi zamiar pożyczyć. – Jest! – zawołała po chwili.
Gdy się do nas odwróciła, w dłoniach trzymała przeźroczysty kwadratowy worek w którym starannie były poskładane mundurek. Widzą tak zadbane przechowywanie go odetchnęłam.
– Masz tutaj dwie zmiany mundurka i dres na zajęcia sportowe. Mama niedawno je prała, więc nie musisz tego robić. Zatrzymaj je ile będzie trzeba. A ty Kyu Dong masz ją zaprowadzić do szkoły i po niej oprowadzić.
Chłopak skinął głową.
– Dziękuję – powiedziałam przejmując worek.
– A zniszcz to pożałujesz – powiedziała, szczerząc zęby w uśmiechu.
Kiedy to powiedziała ciarki przeszły mnie po plecach.
– Rozumiem.
– Mam nadzieję, że będzie pasował.
– I tak dziękuję.
– Tak, tak, wszystko fajnie, a teraz wypad! – zawołała wskazując drzwi. Wystawiła rękę tak gwałtownie, że o mało co nie oberwałabym w głowę.
Kyu Dong złapał mnie za łokieć i szybko wyprowadził z pomieszczenia, zamykając za nami drzwi. Gdy tylko to zrobił dobiegła zza nich głośna, dudniąca muzyka.
– Yung Kyu Ding jest…
– Jest za Anarchią i lubi metal, ale na ogół jest spokojna i raczej kochana. Tylko czasami zdarza się jej wybuchnąć, ale zwykle to szybko przechodzi. A ty? Masz rodzeństwo? – zapytał, kiedy wyszliśmy na zewnątrz.
– Nie. Jesteśmy tylko ja i mama.
– T-tylko…?
Skinęłam głową.
– Dziękuję, że pomyślałeś o mundurku i… – zmieniłam temat. Zrobiłam to umyślnie. Nie chciałam rozmawiać z dopiero poznanym chłopakiem o człowieku, którego nawet nie znałam. – Pomożesz mi się odnaleźć jutro w szkole? – zapytałam lekko ściszając głos. Jutro nie prosiłabym o to nikogo, ale skoro Yung Kyu Dong jest tak blisko…
– Jasne – powiedział ożywiony i razem ze mną ruszył przed dom. – Pokażę ci tam coś niezwykłego, czego na pewno jeszcze nigdy nie widziałaś i nie zobaczysz w żadnej innej szkole.
– Mam się bać? – zapytałam. Nie żartowałam, naprawdę zaczęłam się bać.
– Nie, to naprawdę bardzo przyjemne. To co? – Doszliśmy już do mojego podwórka. – Przyjść po ciebie jutro? Eonni zawiezie nas samochodem, jeśli chcesz.
– Było by świetnie – powiedziałam z uśmiechem. – Do zobaczenia. – Skłoniłam się i zaczęłam odchodzić idąc do celu tyłem.
– Tak, do jutra!
– Już jestem! – zawołałam od progu i zdjęłam trampki, zostawiając je w pustym przedpokoju. – Noona pożyczyła mi swój stary mundurek, więc na razie nie musimy się martwić nowym i chyba jutro do szkoły pojadę z Yung Kyu Dongiem i Noo… – zamilkłam, kiedy zobaczyłam w salonie nieznajomą postać. – …ną? – dokończyłam. – Dzień dobry – przywitałam się z kobietą siedzącą w fotelu.
Miała mleczną cerę i śnieżnobiałe włosy do pasa, związane w warkocz opadający na nagie prawe ramię i krótką grzywkę. Oczy kobiety były szkarłatno czerwone, a na sobie miała długą zwiewną białą sukienkę bez rękawów. Miała bose stopy. Na jej szyi zawieszony był wisiorek z białego złota z zawieszką sierpa księżyca z jakimiś wzorami.
– Witaj Shin Hye – powiedziała wstając. – Nazywam się Alba.
– Alba? – wyksztusiłam.
Co Biała Bogini tutaj robi? Czy to ona miała być tym gościem, o którym mówiła mama? A właśnie? Gdzie ona jest?
– Przepraszam, córeczko. Już jestem. Pani, coś słodkiego.
– Wiedziałam, że odwiedzanie nowych rekrutów w ich urodziny jest smaczne – zaśmiała się, biorąc talerzyk z kawałkiem mojego urodzinowego tortu. – Dziękuję. Uwielbiam wasze ziemskie słodycze. Szkoda, że mam do nich ograniczony dostęp – westchnęła.
– Gdybyś jeszcze chciała, to całkiem sporo zostało, pani – powiedziała mama, siadając w drugim fotelu. – Usiądź, kochanie – nakazała mi.
Tak zrobiłam. Usiadłam na środku kanapy, ani bliżej mamy, ani bogini.
– Jak wiesz, jesteś jeszcze nieuświadomiona – powiedziała Alba, po czym wsadziła do buzi widelczyk z kawałkiem tortu. – Mmm, pyszne. – Na jej twarz wypłynął błogi uśmiech. – Ja tu przyszłam, aby cię uświadomić.
Nie chodziło jej o chłopców, każdy kto posiada moc to wie. Miała na myśli uświadomienie pod kątem tego co istnieje wśród nas. Magiczne istoty i tym podobne. Jako że na Ziemi istnieje wiele fantastycznych opowieści, mogłam tylko przypuszczać jakie to są istoty, ale z tego co mama mi opowiadała i co mogła mi powiedzieć, to bogowie mają różne upodobania i każdy z nich stworzył różne istoty.
– Zacznijmy najpierw od podstawowych informacji, których nie zabezpiecza czar – ma tu na myśli czar narzucony na wszystkich posiadaczy mocy na Ziemi. Uniemożliwia on każdemu kto został już uświadomiony opowiadać o tym co usłyszał innym. Nie dlatego, że bogowie nie chcą abyśmy czegoś się dowiedzieli, ale po to, aby nie przekonywać ludzi do, że istnieje coś co śni się w ich najgorszych koszmarach. Dla nich to wciąż musi pozostać tajemnicą. Jednak, o swojej profesji mogłabym komuś powiedzieć, pod warunkiem, że ten ktoś jest tej profesji co ja. No i jeszcze jedno. Gdy już zostanie się uświadomionym, otwarcie można mówić o magii z innymi posiadaczami mocy. – Jak wiesz nazywam się Alba i jestem Boginią światła, niewinności, dobra i śmierci. Poza mną jest jeszcze dziewięcioro Bogów, z których każdy jest opiekunem innej dyscypliny i profesji.
Poza Układem Słonecznym i tą galaktyką jest jeszcze wiele, ale tylko jedna jest zamieszkała, czyli galaktyka w której rozwinął się Układ Syriusza. Syriusz jest gwiazdą jak słońce, ale jego moc jest przynajmniej dwa razy większa od tej Słońca. Wokół Syriusza krąży jedenaście planet. Zacznę ci je opisywać od tej położonej najdalej. A więc…
Każda planeta ma inny kolor i jest zbudowana z trwałych skał, jak Ziemia.
Jedenastą planetą jest Mortem, czyli Planeta Lodu, Śmierci, czy też Wielkie Cmentarzysko. Jest całkowicie pokryta białym kryształem, zwanym tutaj diamentem. Jest naprawdę wielka, ponieważ ma rozmiar waszego Neptuna i jest największą planetą w Układzie Syriusza. Nikt jej nie zamieszkuje, ponieważ przed laty oddałam ją śmiertelnym istotą magicznym, które wykorzystały ją jako grobowiec dla pokoleń, śmiertelnych klanów.
Dziesiątą planetą jest Ignis. Jest to planeta bardzo zbliżona swą budową do Ziemi. Rosną na niej rośliny i żyją zwierzęta, oraz rozwija się cywilizacja istot magicznych. Magia jest tam najczęstszym przedmiotem transakcji kupna i sprzedaży. Magowie, tacy jak ty i twoja matka, zakładają gildie, przyjmują zlecenia, wykonują je i za to otrzymują wynagrodzenie. Jest wiele rodzajów magii. Nie wymienię ci ich wszystkich teraz, zbyt wiele czasu by to zajęło. Jednak wracając do Ignis, jest to planeta zamieszkała przez najwięcej gatunków żyjących istot, nawet na Ziemi ich tyle nie żyje, pomijając istoty niższego rzędu, jak owady, czy insekty.
Dziewiątą planetą, jest Iantinarium. Kraina Nieśmiertelności i Fioletowa Planeta. Jak nazwy mówi jest całkiem fioletowa, w różnych odcieniach i mieszkają tam nieśmiertelni, czyli na przykład Wróżki, czy Elfy Światła. Nie ma tam wstępu nikt, kto nie zasługuje na nieśmiertelność, chyba że posiadł ją w inny sposób, niż czas spędzony w Fioletowej Krainie.
Osmą planetą jest Caelum. Jest to planeta wodna. Sama planeta jako skała jest niewielka, ale woda ją otaczająca sprawia, że jest ogromna. Żyją na niej Syreny i różne stwory morskie. Kolor wody nie jest seledynowy jak na Ziemi, a ciemnoniebieski. Nawet można to porównać, biorąc próbkę wody z Ziemi, czy Ignis, która w niewielkich ilościach jest przeźroczysta.
Siódmą planetą jest siostra Caelum o nazwie Caeruleo. Wygląda jak Caelum, ale jej wewnętrzne jądro jest większe, a wody mniej, jednak na wodzie znajdują się tak zwane pływające kontynenty, które jednak są połączone ze skałą wewnętrzną. Tam także żyją Syreny, ale tylko one.
Szóstą i piąta planetą są Spero oraz Lagunkulam. Dwie zielone planety. W zasadzie niczym się nie różnią, poza wielkością. Ta pierwsza jest niewiele mniejsza. Obie porastają przeróżne rośliny lecznicze oraz ozdobne.
Czwarta jest Delokoadlokum. Żółta planeta. To na niej powstał kryształ umożliwiający teleportację innym niż Bogom i Magom.
Trzecia jest pomarańczowy Sominum, inspirator uczuć i częste miejsce spotkań zakochanych.
Druga jest Diligs, czerwona planeta, na której narodził się czerwony i błękitny ogień. Na planecie znajdują się liczne wulkany i rzeki lawy, przez co jest tam bardzo gorąco.
No i pierwszą planetą jest Cień i Światło, czyli Tenebris. Jest to coś w rodzaju więzienia, lub piekła. Znajdują się tam najczarniejsze dusze magicznych istot, ale znajdzie się tam też żywych.
Zamilkła.
– A co z posiadaczami mocy? – zapytałam, upewniwszy się, że bogini już nic nie powie.
– Wystarczy, że opowiem ci o Układzie Syriusza i wymienię kilka magicznych stworzeń a już nie będziesz nieuświadomiona. Więcej ci nie powiem, dowiesz się wszystkiego w szkole na planecie Ignis. Zostaniesz przydzielona do klasy jesiennej. We wrześniu już tam będziesz.
Przełknęłam ślinę.
– Nie martw się. Przydzielę ci opiekuna, który powoli będzie cię uczył kontroli nad mocą zanim przyjdziesz do akademii. Dostaniesz odpowiedni list w odpowiednim czasie.
– Dziękuję, pani – powiedziałam wstając, kiedy i ona wstała, po czym skłoniłam się jej nisko.
– Nie ma za co. – Zaśmiała się tak cicho, że można było to wziąć za przesłuch. – To mój obowiązek. Dziękuję za poczęstunek.
Mrugnęła do mnie, a o chwili rozmyła się i zniknęła.
– Och – wymsknęło mi się.
– Teleportowała się – powiedziała mama, widząc moje zaskoczenie. – Nie sądziłam, że akurat Bogini Światła tutaj przyjdzie. Myślałam, że może Rubin, lub Ametyst, najwyżej Topaz, ale ona? Musisz być naprawdę silna Shin Hye, skoro to ona cię odwiedziła.
– Ale opiekun? – zapytałam po chwili. – Nic mi nie mówiłaś na temat opiekunów.
– Każdemu nowemu posiadaczowi jest przydzielany opiekun mający taki sam talent, więc skoro ty jesteś magiem, twój opiekun także nim będzie. Jednak nie każdy dostaje opiekuna. Bogini Światła musiała dostrzec w tobie naprawdę wielki talent. Jaka jestem duma! – zawołała z zachwytem i zaczęła płakać.
Wstała z fotela, a kiedy do mnie podeszła, zamknęła moją głowę w miażdżącym uścisku uniemożliwiając mi oddychanie.
– M-mamo – wyjąkałam z trudem. – Dusisz mnie.
Dopiero po chwili mnie wypuściła.
– Jak to będzie chłopak to nie ma prawa wchodzić do twojego pokoju – powiedziała stanowczo, co było straszne bo przed chwilą płakała.
Wyobraziłam sobie mężczyznę w podeszłym wieku w srebrzystej błyszczącej szacie, siedzącego na moim łóżku w tiarze i głaszczącego swoją długą białą brodę. Wzdrygnęłam się wyganiając z głowy ten obraz.
– Jak to będzie stary dziadek to go do domu nie wpuszczę – powiedziałam.
– Na pewno nie będzie to, jak mówisz, stary dziadek – powiedziała z przekonaniem, po czym znów usiadła w fotelu. – Opiekunami zostają uczniowie akademii w wieku od siedemnastu do dwudziestu jeden lat.
– Ooo – powiedziałam siadając na kanapie i kiwając się w przód i w tył. – To wpuszczę nawet przez okno, bez twojej wiedzy i zgody. – Uśmiechnęłam się.
– Ja ci dam – zawołała klepiąc mnie w głowę.
Zaśmiałam się i wstałam.
– Idę się wykąpać – powiedziałam, wychodząc z salonu.
– Przyniosłam resztę naszych rzeczy, jak cię nie było – powiedziała mama.
– Hee? – Zatrzymałam się w pół kroku. – Nie rozumiem.
– Nasze rzeczy, te ze starego domu.
Patrzyłam na nią ze zdziwieniem.
– Pani Alba potrafi się teleportować i oglądając dom zauważyła, że nie ma tu wielu rzeczy, więc teleportowała nas do starego domu i zabrałyśmy stamtąd resztę rzeczy – wytłumaczyła.
– Chyba nie powinnyśmy tak wykorzystywać bogini, nie?
– Nie prosiłam jej, ale nie chciała słyszeć odmowy...
– Rozumiem.
Gdy skończyłam się kąpać, rozpakowałam przyniesione przez Albę i mamę ubrania i pozostałe rzeczy. W jednym z pudeł znalazłam zdjęcia w ramkach. Byłam na nich głównie dorastająca ja i mama, a na kilku był też Izumi i ja.
Gdybym jeszcze dwie godziny temu spojrzała na te zdjęcia zaczęłabym płakać, ale moja moc Maga uwalniając się zniwelowała działanie negatywnych uczuć, więc w zasadzie nie czułam ich. Było to dziwne. Nie czuć, ale jednak wyczuwać tę pustkę, którą niegdyś zapełniał smutek, cierpienie i gniew. Mama mówiła, że najbardziej smutek zostaje zniwelowany, aby przy uwalnianiu, rozwijaniu i kontroli mocy, przez pierwsze miesiące nie zwariować. Gniew często przebija tę barierę, ponieważ dla niego jest słaba, ale jednak jest mniejszy niż się spodziewa.
O dziwo, kiedy moja moc się uwolniła, po rozmowie z nowopoznanymi mój Koreański stał się perfekcyjny jak kiedyś i już mogłam się nim posługiwać, bez problemów.
Zaskoczyło mnie to, że Bogini tak dobrze mówiła po koreańsku, ponieważ jej rysy twarzy wskazywały, że pochodzi od Europejczyków, lub Amerykanów, chodź nie wiem, czy to możliwe, ponieważ ‘urodziła się’ tam, w innej galaktyce.
Nie mając nic do roboty, wzięłam sobie książkę i poszłam na balkon z włączoną na głośniku w telefonie muzyką. Tam owinięta w koc polarowy, bo na dworze wciąż było tylko kilka stopni, usiadłam na kafelkach i zaczęłam czytać.
Po chwili jednak usłyszałam głośną muzykę, która zagłuszała moją.
Sięgnęłam po telefon i zatrzymałam piosenkę, po czym zaczęłam się przysłuchiwać tamtej muzyce. Melodia była znana, więc wstałam rozglądając się. Okazało się, że to z sąsiedniego domu.
– Yung Kyu Dong – powiedziałam. – Czyżbyś miał pokój sąsiadujący do mojego? I to z balkonem?
Jak na ironię, drzwi od balkonu obok, otworzyły się i na balkon wyszedł nie kto inny jak Kyu Dong. Wtedy słowa piosenki stały się wyraźniejsze i można było rozpoznać różne głosy.
– Choi Shin Hye – powiedział zdziwiony. – Nie myślałem, że wybierzesz pokój z balkonem – powiedział uśmiechając się i podszedł do barierki swojego balkonu.
– Lubię świeże powietrze, a nie za chce mi się iść daleko – powiedziałam, także podchodząc na krawędź mojego balkonu.
– To tak jak ja. – Wzruszył ramionami.
Zaśmiałam się.
– A ta muzyka? Twoja siostra nie będzie zła, że tak głośno jej słuchasz?
– Kyu Ding? Właśnie o to mi chodziło – powiedział. – Zaczęła na mnie krzyczeć, bo nie chciałem do niej przyjść, kiedy coś tam chciała.
Machnął ręką i nachylił się opierając skrzyżowane ramiona na drewniane barierce balkonu.
– Nie myślałam, że chłopak może słuchać Fallen Angels – powiedziałam.
– Hee? – zdziwił się.
– Piosenka – podpowiedziałam i otuliłam się szczelniej kocem.
Było mi zimno w stopy, bo miałam na nich tylko cienkie skarpetki.
– Ach, to. Właściwie to tylko mam ich piosenki, żeby wkurzać Eonni, ale nie słucham ich na co dzień.
– Rozumiem.
– A więc, ty mieszkając w Japonii śledziłaś dzieje zespołów w Korei? – zapytał.
Kiwnęłam energicznie głową.
– Poza Falle Angels lubię B.A.P – powiedziałam.
– Tych to akurat słucham na co dzień – powiedział z uśmiechem. – Mamy ze sobą całkiem sporo wspólnego – zauważył.
– Hee? – teraz ja się zdziwiłam.
– Oboje biegamy, wychodzimy w zimie na balkon i lubimy B.A.P.
Zaśmiałam się.
– Przyjdziesz po mnie jutro rano? – zapytałam.
Skinął głową.
Może go polubię – pomyślałam. – Jutro się okaże.
– Wracajmy lepiej do środka – powiedziałam. – Robi się coraz zimniej, a ja nie chcę się przeziębić. – Zmarszczyłam nos.
– Jasne. Do zobaczenia jutro. Będę przed ósmą. – Mrugnął do mnie i wyprostował się.
– Do jutra – powiedziałam znikając w pokoju.
Zanim poszłam spać, mama pokazała mi kilka sztuczek, które nie są karane jeśli używa się magii poza szkołą.
Po pierwsze, nauczyłam się jak zmieniać kolor swoich włosów i ich długość, ale jak na razie kolor mogłam tylko odrobinę rozjaśnić, a długość niewiele się różniła.
Po drugie mam pokazała mi jak mogę zmienić swój głos, na wyższy, niższy i na kogoś innego. To wychodziło mi idealnie, ale działało tylko pięć minut, chyba że sama to odwołałam.
 


~*~*~*~*~

Mam nadzieję, że notka i tzw. sąsiad z balkonu przypadł do gustu.
Jest on jednym z 8 kandydatów na partnera Choi Shin Hye :P
Jakby ktoś chciał się dowiadywać o notkach to polubić na fb:
https://www.facebook.com/tenycrow?fref=ts  <-- to moje
https://www.facebook.com/Tosienazywaanimeijestformasztuki?ref=hl <-- tu jestem adminem i spamuję moimi blogami xD

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 1.



Z dede dla Karoliny za pomoc i wspieranie,
żebym nadal pisała (i za gadanie o Bangu też ;))

Tak sobie spoglądam na statystyki i widzę, że dużo dziś wyświetleń przybyło, więc na zachętę do komentowania dodaję pierwszy fragment pierwszego rozdziału ;)
Pierwszej osobie, która go przeczytała i która jak mi powiedziała zachęca innych do czytania tego, spodobało się to tak bardzo, że chciała mnie pobić, ale ona zwykle tak ma :)
Może dlatego ją tak lubię? - pomyślała.
No cóż... Mam nadzieję, że się spodoba i wiem, że Prolog był dość dziwny.
Joesonghabnida, że tak dużo na wstępie piszę, ale ja tak mam. Wolę pisać niż mówić xD


Obudziłam się z okropnym bólem trawiącym moją czaszkę, nad lewą skronią. Zacisnęłam mocno powieki i przekręciłam głowę lekko na bok.
– Chyba się budzi – powiedział jakiś znajomy głos.
Uniosłam prawą dłoń, żeby dotknąć skroni. Wyczułam na niej dziwny materiał, jakby ze splotu nitek poukładanych w szachownicę.
– Cho? – zapytał ktoś.
Powoli opuściłam rękę i uniosłam powieki, pozostawiając je jednak trochę przymknięte, żeby nie raziło mnie aż nazbyt wydobywające się z mrugającej na suficie świetlówki światło.
– Hej, wszystko dobrze? – zapytała Przewodnicząca siadając na brzegu łóżka, na którym leżałam i złapała mnie za lewą dłoń. – Jak się czujesz?
Po chwili wróciły do mnie ostatnie zakodowane przez mój umysł wspomnienia. Metro, spacer parkiem, pocałunek i… ciężarówka.
– On mnie uratował – szepnęłam, a po skroniach zaczęły spływać mi łzy. – Poświęcił się.
Uniosłam znów prawą rękę i spojrzałam na palce. Były czyste, ale ja wciąż widziałam na nich krew, która tak szybko wypływała z rany na klatce piersiowe Iz…
– Izumi – powiedziałam i zaniosłam się płaczem.
Zakryłam twarz wolną dłonią szlochając.
– Zostawcie nas same – powiedziała Przewodnicząca.
Wszyscy, którzy byli w Sali, powoli zaczęli ją opuszczać.
– Czy on…?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, zamykając przy tym oczy. Widać było na jej twarzy smutek i zmęczenie, a oczy miała zapuchnięte i czerwone od łez.
– Pamiętasz wszystko?
– Tak myślę. Pamiętam, że karetka przyjechała i ktoś dotykał mojego nadgarstka, a później chyba zostałam podniesiona. Później siedziałam w karetce, a jakiś ratownik świecił mi w oczy. Mówił coś o szoku, a następne było to jak się obudziłam tutaj.
Wytarłam oczy ręką.
– Jesteśmy w szpitalu? – zapytałam.
Skinęła głową.
– Możesz mi podwyższyć łóżko, tak żebym siedziała? – zapytałam.
Wypuściła moją rękę i wstała. Sięgnęła po coś za mną, a po chwili już siedziałam oparta na poduszkach, które także mi poprawiła.
– Dobrze się czujesz? Jak się uderzyłaś?
– On mnie złapał i odepchnął. Chyba mocno uderzyłam w chodnik.
– Wiesz, że musze to opowiedzieć dyrektorowi. Jako, że jestem Przewodniczącą naszej klasy zostałam tu przysłana, żeby z tobą porozmawiać. Nie chcę cię forsować, ale wiesz, że będziesz musiała to opowiedzieć policji, bardziej szczegółowo niż mi?
Przegryzłam wargę i zamknęłam na moment oczy.
– Coś mi jest? – zapytałam.
– Nie, tylko rozcięcie na czole. Masz kilka szwów i zadrapań, ale na szczęście żadnego wstrząśnienia mózgu, czy czegoś podobnego.
– Kilka szwów? Ile?
– Cztery. Lekarz jeszcze z tobą porozmawia. Wpuścili nas tutaj przed chwilą, bo powiedzieli, że powinnaś się zaraz obudzić. Ktoś z tamtych pewnie poszedł po lekarza.
– Kto tu jest? – zapytałam, bojąc się, że ci najgorsi.
– Yoshiro, Takeshi, Ian, Ito i Yue. Przyczepili się do mnie, zaraz jak się o tym dowiedzieliśmy. Zostaliśmy zwolnieni z lekcji. No cóż. Przynajmniej ja.
No i jednak ci najgorsi. Ale co tutaj robi Ian? Przecież my w zasadzie nigdy nie rozmawialiśmy. A Yue? No właśnie, Yue. Gdyby nie powiedziała Izumiemu, żeby mnie odprowadził to nic by się nie stało.
– Zwolnieni? – zdziwiłam się. – Który dzisiaj?
– Piętnasty, piątek. Spałaś ponad dwadzieścia godzin. Jest już po drugiej.
– Czy… moja mama wie?
– Ach tak. Gdy się dowiedziała od razu tu przyjechała. Teraz pojechała do domu się odświeżyć, bo ją o to prosiłam. Spędziła tu całą noc.
– Mama nigdy się o mnie nazbyt nie martwiła – zauważyłam.
– Rodzice I… – zamilkła i spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem.
– Możesz wypowiedzieć jego imię. Nie przeszkadza mi to.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc czy to co powiedziałam jest prawdą.
– Rodzice Izumiego też tutaj byli. Zidentyfikowali ciało, a później przyszli do ciebie, kiedy spałaś – wytłumaczyła. – Mówili, że jeszcze wrócą, kiedy się obudzisz. No tak, musze do nich zadzwonić. Nie masz nic przeciwko temu?
– Nie chcę się z nimi spotykać. Nie dziś. Może za kilka dni.
– Rozumiem, przekażę im to.
– Sasaki-sama.
– Tak?
– Wiesz dlaczego odszedł? – zapytałam szeptem. – Słyszałaś? Mówił ci może ktoś?
– Jego tata. Na pewno chcesz to usłyszeć.
Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Miał połamany kręgosłup, kilka żeber, obie nogi praktycznie całkiem zmiażdżone i złamaną prawą rękę w kilku miejscach.
Gdy to usłyszałam, moje oczy znów stały się wilgotne.
– Yue chciała z tobą porozmawiać w samotności. Mogę ją wpuścić? – zapytała Przewodnicząca.
– Nie – powiedziałam stanowczo. – To wszystko jej wina. – Zaczęłam szlochać. – Gdyby nie ona, Izumi by mnie nie odprowadzał. Nie pocałowałby mnie i nie ratował z powodu mojego otępienia! Kazała mu mnie odprowadzić. Gdyby nie to… to on…
Już nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.
– Yue…? – zdziwiła się.
Nie zażądała jednak wyjaśnień, tylko nachyliła się nade mną i przytuliła.
Gdyby nie tak sytuacja to zaskoczyłoby mnie to, ale w tej chwili właśnie tego potrzebowałam. Nie słów, a czynu.
Później do pokoju przyszła mama, więc Sasaki wyszła.
– Mama! – zawołałam uradowana. Moja kochana mamusia. Jak dobrze, że tu jest.
Zauważywszy, że już nie śpię i jestem jak najbardziej rozbudzona, podeszła do mnie szybkim krokiem i usiadła na krześle obok łóżka.
– Shin Hye, tak bardzo się bałam!
– Przepraszam za to…
Za co? Że po pocałunek otumanił moje zmysły jak narkotyk?
– Nie przepraszaj. Dzięki Bogu, że już się ocknęłaś. – Złapała mnie za dłoń.
Cieszyłam się, że nie podłączyli mi żadnych rurek. Tylko aparatura mierząca puls zakłócała ciszę pokoju.
– Rozmawiałaś z jego rodzicami? – zapytałam.
– Nie. Nie było mnie tu, kiedy przyszli. Za trzy dni dziewiętnasty – zauważyła mama.
– No tak – przyznałam i zamrugałam, nie wiedząc do czego pije.
– Twoje urodziny, kochanie. Skończysz szesnaście lat.
Wciągnęłam szybko powietrze.
Szesnaste urodziny były dla takich jak ja czymś wyjątkowym. Wtedy nie powinno się denerwować, ani niczym rozpraszać. Najlepiej być wtedy z bliskimi, ponieważ oni pomogą przez to przejść.

Następnego dnia rano wypisano mnie ze szpitala. Za kilka dni miałam przyjść na zdjęcie szwów. Dostałam nakaz dbania o ranę, aby się nie zabrudziła i brania małych czerwonych pigułek na krzepnięcie krwi.
Gdy tylko podjechałyśmy z mamą pod dom, ktoś tam na nas czekał. Byli to rodzice Izumiego. Najwyraźniej przyjechali chwilę przed nami, ponieważ właśnie wysiadali z samochodu. Mama zaparkowała na podjeździe i wyszła, żeby powitać niespodziewanych gości. Ja zostałam w samochodzie trochę dłużej.
Spojrzałam w boczne lusterko i poprawiłam opadające na ramiona włosy.
Mój wygląd nie był wyjątkowy. Nie wyróżniałam się w zasadzie niczym specjalnym. Ciemnobrązowe długie włosy i niebieskie oczy, tak ciemne, że ciężko było dostrzec ich granatowy kolor. No i jeszcze coś. Mieszkam w Japonii od kilku lat, ale nie jestem z nią w żaden inny sposób powiązana, ponieważ moi rodzice są Koreańczykami. Nie jestem japonką nawet w niewielkim stopniu. To widać po moich oczach. Są inne niż wszystkich.
W końcu jednak nie mogłam odwlekać spotkania z Państwem Sakai. Nie chciałam ich widzieć w szpitalu, ale teraz… tutaj przed naszym domem, kiedy przyjechali do mnie osobiście…
– Konnichiwa – powiedziałam kłaniając się im.
– Konnichiwa – powiedział mężczyzna i przytulił mocniej swoją żonę.
– Zapraszam do środka. – Mama gestem wskazała .
Mama nazywała się Choi Shi Ho. Nie znałam swojego ojca. Mama nie lubiła o nim mówić, ale nie ukrywała jak się nazywał. No może nie do końca. Mówiła, że ma na imię Woon Yeon, ale nazwiska nigdy nie poznałam, moje mam po ojcu mamy.
– Rozumiem, że przyszli państwo porozmawiać o tym wypadku – stwierdziła mama, kiedy wszyscy zasiedliśmy w salonie.
Mama rozlała do filiżanek herbatę i podała każdemu z nas.
Naczynie z gorącym płynem przyjemnie ocieplało moje zmarznięte od jeszcze zimowego klimatu dłonie.
– Tak – powiedział Sakai-san. – Wiem, że nie chcesz tego znów przeżywać, ale czy mogłabyś nam to opowiedzieć Cho-chan?
Przełknęłam ślinę wpatrując się jak płyn w filiżance, którą trzymałam, zaczął drgać.
– To było… – opowiedziałam im wszystko, pomijając nasz pocałunek i stan w jaki mnie wprowadził. – Wtedy obudziłam się już w szpitalu – zakończyłam.
Mama podała mi chusteczkę, ponieważ po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Z lekkim uśmiechem wzięłam chusteczkę i otarłam szybko policzki.
– Dziękuję ci – powiedział mężczyzna, po czym wstał. – Czy mógłbym z tobą porozmawiać w cztery oczy, Choi-san? – zapytał mamę.
Skinęła głową i oboje wyszli z salonu.
Sakai-san wstała z fotela, odstawiła filiżankę i podeszła do mnie. Nie wiedziałam o co może jej chodzić. Może chciała się przytulić, albo coś, ale kiedy chciałam wstać, uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz. Jak na tak niewielką kobietę, wymierzony policzek zapiekł niczym uderzenie bicza.
Nie przyłożyłam dłoni do piekącego od bólu miejsca nie chcąc okazać słabości, ale ciężko mi było się przed tym powstrzymać.
– To twoja wina – syknęła, na tyle cicho, aby mama i jej mąż tego nie usłyszeli, nachylając się nade mną. Jej ręce znajdowały się po moich bokach, na bocznych oparciach fotela na którym siedziałam. – Omamiłaś go. Dlatego z tobą poszedł. To były walentynki, więc poszedł, bo się w tobie zakochał – zaszlochała. – A kiedy wyszłaś na ulicę, uratował cię, bo nie chciał, żeby ktoś dla niego ważny zginął, ale… Co sprawiło, że nie zauważyłaś tej ciężarówki? Musieliście coś zrobić. On musiał… Mów.
Przełknęłam głośno ślinę.
– P-pocałował…
– A ty głupia wpadłaś w trans – wyśmiała mnie. – Nie dziwię ci się jednak. Ja też uwielbiam pocałunki mojego męża. Jaki ojciec taki syn. Powiedz tylko, dlaczego zakochał się w kimś takim jak ty, co? Nie jesteś stąd. To widać po twojej twarzy. Choi Shin Hye. Samo nazwisko mówi wiele.
Poczułam gniew, wiedząc że są to tylko puste słowa i strach przed tym co mogę jej zrobić używając mojej siły.
– Proszę tak nie mówić. Wiesz dobrze Sakai-san, że ja też tego nie chciałam. Wolałabyś, żebym to ja zginęła, a ja wolałabym, żeby Izumi – skrzywiła się słysząc imię syna – nie szedł wtedy ze mną do domu, ale jak stwierdziłaś, zakochał się we mnie i nie mogłam nic na to poradzić, bo także go kocham. Tak nadal, mimo że już go nie ma, jednak w moim sercu pozostanie na zawsze.
– Ty…
– I proszę cię, Sakai-san – zaczęłam, prostując się i zmuszając kobietę, żeby się odsunęła, po czym powoli wstałam. – Nie szydź z Korei, skoro nic o niej nie wiesz. Tak, nie jestem Japonką, ale nie pozwolę wyśmiewać mojego rodzinnego kraju.
Klan Sakai była raczej wpływowy i mogli sobie pozwolić na wszystko, ale ja i mama niestety nie. Nasza rodzina wyjechała tak daleko, jakby do innej galaktyki. Zostałyśmy tutaj tylko my dwie. Nawet w Korei już nie pozostał ich ślad. Przynajmniej jeśli chodzi o rodzinę mamy, Choi.
Kobieta usiadła w swoim fotelu, akurat kiedy mama i Sakai-san weszli do salonu.
– Nie powinnyśmy już nadużywać gościnności Choi-san i Cho-chan, kochanie. Chodźmy już.
Gdy odprowadziłyśmy ich z mamą do drzwi, mama Izumiego rzuciła mi mordercze spojrzenie, po czym wyszła na zewnątrz w objęciach męża.
– Sayonara – powiedziała mama.
– Mamo – zaczęłam, kiedy wróciłyśmy do salonu, żeby pozbierać filiżanki po herbacie.
– Tak?
– Mogłybyśmy poćwiczyć koreański? – zapytałam.
– Słucham? – zdziwiła się, prostując.
– Nie pamiętam już sporo słów, więc chciałabym powtórzyć, a ty często używasz naszego języka, więc tobie nie sprawia to problemów.
– Dobrze się składa, że o to prosisz – powiedziała już na mnie nie patrząc.
Ułożyła naczynia na tacy i odeszła w stronę kuchni.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Już jakiś czas temu o tym myślałam, a nie chciałam tego robić bez twojej zgody, ale teraz… – zamilkła na moment, po czym zaczęła myć filiżanki. – Po tym co się wydarzyło, myślę że twoją moc uwolnisz już w Korei.
– Co? – zaskoczyła mnie.
– Chcę się przeprowadzić. Dostałam ofertę świetnej pracy w redakcji pewnej gazety w Seulu. Myślałam nad tym długo. Za miesiąc dostanę więcej Won w przeliczeniu na Jeny, niż zarabiam tutaj. Co ty na to? Oczywiście nie podejmę decyzji, bez twojej opinii.
– Myślę, że to dobry pomysł – powiedziałam, zastanawiając się dłuższą chwilę.
Wszystko od nowa. Nowe rozdział w życiu, to jak szansa na drugie życie. Tutaj wszystko przypominałoby mi Izumiego, a tam? Tam nic nie ma związku z tym życiem tutaj. Przestaliby mnie nazywać Cho-chan. To jak zmiana imienia. Jeśli naprawdę wyjedziemy, będę Choi Shin Hye, tak jak chciałam, żeby do mnie mówiono przez całe dotychczasowe życie.
– Chcę spróbować. Tutaj… Nawet ten dom mi go przypomina.
– Tak – przyznała mama. – Pamiętam jak kradliście mi moje smakołyki, żeby zajadać je grając na konsoli w te grę z bijatyką.
– Tekken – podsunęłam.
Stara gra, ale na zawsze pozostanie w mojej pamięci. W tych dobrych wspomnieniach.
Mama uśmiechnęła się, w kącikach jej oczu pokazały się maleńkie zmarszczki, ale nie były one oznaką wieku, a zmęczenia. Zawsze się tak uśmiechała, kiedy nie widziała i tak o co mi chodzi. Chociaż teraz było to logiczne. Może chodziło jej o zasady? Ech… Nie ważne.
– W ciągu weekendu wszystko załatwię. We wtorek zapewne już będziemy mogły lecieć do Korei. Przed szesnastą trzydzieści zdążymy. Jeśli nie, zostaniemy tu jeszcze jeden dzień.
– Mam nadzieję, że nie.
Dnia dziewiętnastego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku o godzinie szesnastej trzydzieści dwie urodziłam się ja. Miało to miejsce w Seulu, w miejscowym szpitalu. Mama była wtedy sama.
W poniedziałek rano mama wpadła do mojego pokoju, nie kłopocząc się nawet pukaniem.
– Nie idziesz dziś na zajęcia. Już w ogóle nie będziesz tam chodzić. Chcesz jechać ze mną, żeby pożegnać się z klasą? – zapytała.
– Nie.
Po co? Jednym z którym byłam bliżej związana w naszej klasie był Izumi. Czasami rozmawiałam z innymi, ale nie znaczy to, że żywiliśmy do siebie jakieś uczucia.
– Nie?
– Nie chcę. Napiszę do przewodniczącej. W klasie będzie jedna osoba, której nie chcę już nigdy więcej widzieć. Nie mogę.
– Rozumiem. Spakuj tyle ciuchów, żeby starczyło ci na kilka dni do małej walizki, a resztę swoich rzeczy schowaj w torbach i pudłach, które zostawiłam w kuchni. Jutro o dwunastej mamy samolot do Seulu. Mój nowy pracodawca znalazł nam niewielki domek blisko mojej pracy i szkoły, do której będziesz chodziła.
– Mam nadzieję, że twoim pracodawcą nie jest skończony kretyn.
– Nie. – Zaśmiała się. Najwyraźniej przypomniała sobie coś z czasów, kiedy mnie jeszcze nie było. – To stary znajomy. Potrzebował kogoś do pomocy, a że kiedyś razem studiowaliśmy i zaczynaliśmy pracę jako przynieś podaj pozamiataj w redakcji, to pomyślał o mnie, a ja się zgodziłam po rozmowie z tobą. Na szczęście oferta była wciąż aktualna.
– Tak, masz rację – powiedziałam z uśmiechem.
– Ach. Sakai-san kazał mi przekazać, że dziś jest pogrzeb.
Cały entuzjazm i zadowolenie wyleciały ze mnie jak powietrze z balona.
Całkiem zapomniałam. Mama przez ostatnie dni była tak przejęta, że nie mogłam zwracać uwagi na nic innego jak jej radość, która udzieliła się także mnie.
– Chcesz iść?
– Wypada. Izumi był moim przyjacielem.
– Dobrze. W takim razie o godzinie czternastej.
Skinęłam głową i wstałam z łóżka.
– Ja jadę do twojej szkoły, a później do pracy. – Odchrząknęła. – Byłej pracy. Dziś wygarnę temu gburowi! – zawołała z zadowoleniem i zniknęła za drzwiami, zamykając je za sobą.
Wczoraj wieczorem chciałam sobie przygotować mundurek do szkoły, ale stwierdziłam, że mój sweter gdzieś zaginął. Później dopiero sobie przypomniałam, że tamowałam nim krew…
Pokręciłam głową i wyciągnęłam z szafy ubranie. Czarne rajstopy i czarną spódnicę przed kolano ze skóry z ‘niby plisami’ i czarną bluzkę na długi rękaw i z białym kołnierzykiem. Przygotowałam też czarne botki, a do tego ciepły płaszczyk i komin w tym samym kolorze, co reszta stroju.
Tak skompletowany strój założyłam tuż przed wyjściem na cmentarz. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, a pasma opadające na czoło złapałam w mały kucyk wysoko z tyłu głowy.
Nie pamiętam wiele z samego pogrzebu. Wiem, że płakałam i wiele osób ze szkoły podchodziło do mnie, żeby mnie pocieszyć, ale nie patrzyłam na to kto to. A podchodzili do mnie, pewnie by się dowiedzieć jak to było, bo tylko ja to widziałam. O ile leżąca na chodniku osoba, może nazwać się światkiem.
Położyłam swoją długą białą różę na zamkniętej trumnie Izumiego i chciałam odejść, nie czekając do samego pochówku, bo nie wytrzymałabym tego, ale ktoś mnie zatrzymał.
– Cho?
– Przewodnicząca? – zdziwiłam się, po czym otarłam oczy z łez.
– Jak się czujesz? – zapytała.
– Dobrze. Już dobrze.
Zdobyłam się na słaby uśmiech.
– Słyszałam, że wyjeżdżasz. Twoja mama mówiła prawdę?
– Tak – przyznałam. – Jutro wracamy do Korei.
– Rozumiem. A więc, życzę ci szczęścia i żebyś żyła pełnią życia – powiedziała, słabo się uśmiechając.
– Dziękuję – powiedziałam kłaniając się jej lekko.
– Powodzenia.
Uśmiechnęłam się, a ona odeszła.
Prawdopodobnie już nigdy jej i pozostałych nie zobaczę. Ale… Z jakiegoś powodu nie jest mi przykro. Dlaczego? Może to z powodu tylko trochę ponad doby dzielącej mnie od wejścia w ‘dorosłość’?
Następnego dnia o jedenastej stawiłyśmy się z mamą na lotnisku w Tokio. Podróż samolotem przespałam, więc co mam powiedzieć? Nie było tak źle jak myślałam. Ostatni raz samolotem leciałam mając prawie dwanaście lat i nie pamiętam tego zbyt dobrze.
Na lotnisku w Seulu było sporo ludzi, ale ja i mama miałyśmy już cel. Przy wejściu w terminalu czekał na nas mężczyzna z tabliczką z wypisanym na niej imieniem mamy. Choi Shi Ho.
Nie wiedziałam co to za mężczyzna. Mama najwyraźniej także pierwszy raz go widziała.
– Choi Shi Ho? – zapytał mężczyzna, kiedy do niego podeszliśmy.
– Tak, a pan…? – zaczęła mama po koreańsku.
– Sung Sam Yoo do usług – także użył koreańskiego. – Jestem dziennikarzem gazety „Plotka”. Hwang Yoe Hyun polecił mi odebrać panią i pani córkę z lotniska i zabrać do nowego domu.
Tak też zrobił.
Zaskoczyło mnie to, że zrozumiałam wszystko co mówił, mimo nie używania tego języka od wieków. Może za bardzo panikowałam i nie jest tak źle z moją pamięcią do języków?
Dom, w którym miałyśmy od dziś zamieszkać nie był jakiś wyszukanie wielki, ale na pewno większy od naszego starego w Japonii i o wiele ładniejszy. Co prawda nie było tutaj Sakury, ale okolica była naprawdę piękna, a domy nie wyglądały wszystkie tak samo jak tam w naszej dzielnicy.
Nasz był jednopiętrowy. Na dole mieściła się kuchnia, jadalnia, salon, toaleta i pokój w którym mama postanowiła urządzić sobie biuro. Na górze były trzy sypialnie z łazienką dla każdego z nich. Mama wybrała pierwszy pokuj na prawo. Po lewej były tylko jedne drzwi, więc właśnie je wybrałam. Z mojego pokoju można było wyjść na balkon tworzący mniej więcej jedną czwartą piętra.
W starym domu były tylko dwie niewielkie sypialnie na górze, kuchnia, salon i łazienka na dole. Najbardziej podobało mi się to, że mój pokój jest największy i mam w końcu własną łazienkę i balkon.
– Tak więc – zaczął Sung Sam Yoo. – Na lewo kuchnia, na prawo salon, dalej tylne wyjście do ogrodu i drzwi do piwnicy, a obok jest wolny pokój, który służył niegdyś za biuro. U góry sypialnie – dodał wnosząc nasze walizki do przedpokoju. – Pozwólcie, że zaniosę wasze walizki na górę – dodał, kiedy chciałam swoją zabrać.
Spojrzałyśmy z mamą po sobie, ale w końcu ona skinęła głową.
Resztę naszych rzeczy mama miała przywieść jutro, a dziś już nic nie miałyśmy robić. Tylko skupić się na moich urodzinach, więc mama poprosiła Sung Sam Yoo, żeby zawiózł ją do cukierni, aby kupiła jakieś smakołyki.
Gdy wybiła szesnasta zaczęłam się denerwować. Ręce mi się trzęsły i przez to wszystko wylatywało mi z rąk.
– Nie martw się, Shin Hye – powiedziała mama sadzając mnie na kremowym fotelu w salonie. – Przerabiałyśmy to już wiele razy, pamiętasz co masz robić?
Skinęłam głową.
– Idź już na górę i połóż się, a ja zrobię napój, dobrze?
– Tak – powiedziałam i wyszłam z salonu.
W pokoju położyłam się na łóżku, na którym wciąż nie było pościeli.
Nie mając nic do roboty w oczekiwaniu na szesnastą trzydzieści dwie, zaczęłam analizować i przystosowywać się do wyglądu mojego nowego pokoju.
Po lewej łóżko tak duże, że zmieściły by się na nim trzy ja. Było złożone z żelaznej złotej ramy z kwiatami złożonymi z wygiętych czarnych drucików i złotych kamyków wtopionymi w szkło. Stało na czterech dość grubych nogach, także z wygiętych rur, które kształtem przypominały łodygi kwiatów z liśćmi. Na ramie leżał gruby materac, który nie był na szczęście zbyt miękki, ani zbyt twardy.
W nogach łóżka stała biała drewniana skrzynia ze złotymi zawiasami i zamknięciem z małą kłódką. Na podłodze przy łóżku leżał spory włochaty dywanik z owczej wełny. Był gruby i miękki, co mi się bardzo spodobało.
Pozostałe meble, takie jak szafa, regał, biurko, czy choćby szafka nocna były zrobione ze złotych metalowych rur, jak rama łóżka i białego drewna jak skrzynia.
Ściany pokoju były białe, ale między drzwiami do łazienki, a tymi wyjściowymi w pokoju w rogu ktoś narysował czarną winorośl, ze złotymi małymi kwiatkami i czarnymi jak te w wezgłowiu łóżka.
Pomieszczenie było zimne, przez biel i nie było tu jak na razie, żadnych moich rzeczy, przez co było pusto, ale podobało mi się tutaj.
Leżąc płasko na plecach w końcu odważyłam się spojrzeć na zegarek w telefonie.
– Jeszcze dziesięć minut – mruknęłam i opuściłam bezwładnie rękę, w której trzymałam telefon. Dłoń i część przedramienia znajdowały się poza materacem.
– Jak się czujesz? – zapytała mama, po chwili wchodząc do pomieszczenia z kubkiem w ręce, z którego unosiła się biała, bardzo widoczna para, taka jak z kociołków czarownic.
– Bez zmian – powiedziałam i usiadłam.
– Jestem ciekawa, jak silna będziesz po wszystkim – powiedziała podając mi kubek.
O dziwo płyn nie był gorący, mimo iż od kubka biło ciepło, które parzyło mi dłonie.
– Mówiłaś, że im bardziej będzie bolało tym będę silniejsza.
W pamięci przywołałam dzień, kiedy skończyłam piętnaście lat. Tak jak dziś siedziałyśmy w moim pokoju. Co roku w dzień urodzin moja siła powinna ujawniać się niewielkimi partiami, a na koniec w dzień szesnastych urodzin powinna wyzwolić się całkowicie. Jednak w moim przypadku nie ujawniała się w ogóle, więc albo jej nie posiadam i jestem zwykłym człowiekiem, lub też coś ją blokuje i dziś wyzwoli się całkowicie, ale to jak dużo jej się we mnie skumulowało przez szesnaście lat może uszkodzić moje narządy wewnętrzne, lub odebrać mi życie.
Napój należało, wypić od razu, więc szybko wychyliłam kubek i skrzywiłam się, czując na języku gorzki smak zmieszany z ostrym. Napój miał zmniejszyć ból i obrażenia jakie mogą powstać, kiedy moc się wyzwoli. Jeśli się wyzwoli.
Nagle poczułam w sercu ogromny uścisk, jakby ktoś przeniknął moją skórę i ścisnął je tak mocno, że zmieniło całkiem się zniszczyło i już nie mogło pracować. Nabrałam szybko powietrza i złapałam się za serce. O dziwo nie wyczułam jego bicia.
Chyba nie powinnam być przytomna, gdyby serce mi stanęło, prawda?
Jednak po kilku krótkich sekundach znów zaczęło bić, ale nie zwykłym rytmem. Waliło tak mocno, że miałam wrażenie, że obija mi się o żebra.
– Ma… – wyjąkałam, po czym usłyszałam krzyk i opadłam na plecy, ni mogą się poruszyć.
Każdą, nawet najmniejszą tkankę w moim ciele, przeszywał ból tak ogromy jakiego jeszcze nigdy nie czułam. Serce nie bolało mnie tak mocno odkąd Izumi odszedł.
Minęło sporo czasu, zanim uświadomiłam sobie, że to ja prędzej krzyczałam. A teraz to już nie był zwykły krzyk. Wrzeszczałam bez opamiętania, a moja moc rozdzierała mnie, mimo iż chciałam żeby już przestała. Nie chciałam jej.
Nie zniosę dłużej tego bólu! Proszę, przestań już! Nie wytrzymam. Nie chcę umierać! Muszę spełnić marzenie Izumiego.
Ocknęłam się wciąż leżąc na łóżku, ale ból, który próbował wpędzić mnie w obłęd zaczął już ustępować i teraz już tylko czułam lekkie odrętwienie mięśni.
Przypomniało mi się jak Izumi mówił, że będzie mnie obserwował.
Mam nadzieję, że tobie uda się spełnić moje marzenie… – powiedział wtedy.
To były jego ostatnie słowa. Ostatnia wola.
Marzeniem Izumiego było stworzenie zespołu, lub dołączenie do już istniejącej grupy, aby śpiewać. Był naprawdę utalentowany muzycznie. Kiedyś nawet uczyłam go piosenek z moich ulubionych dram, po koreańsku oczywiście. On jednak wołał przekładać je na japoński i śpiewać po swojemu. Wtedy śpiewaliśmy w tym samym czasie tę samą piosenkę w różnych językach.
– Shin Hye? – powiedziała mama troskliwym głosem. – Jak się czujesz?
– Inaczej. Tak… Tak jakbym… – zastanowiłam się nad tym chwilę. – Tak jakbym urodziła się znów i nie czuła tego co jeszcze kilka minut temu, jakbym dostała drugie życie.
– Gdy dojdzie do przemiany, twoja moc tłumi wszystkie negatywne uczucia i powiela te pozytywne – wytłumaczyła. – Przynajmniej tak mówią podręczniki o posiadaczach magii urodzonych na Ziemi, są jednak różne przypadki, które temu przeczą.
Faktycznie. Od śmierci Izumiego minęło pięć dni i przez te pięć dni czułam się, jakbym nie miała siły dalej żyć. Byłam rozdarta, miałam zmienne humory, ciągle płakałam, nie mogłam się na niczym skupić, a teraz? Teraz mam ochotę pobiegać.
Pobiegać?
– Idę pobiegać – powiedziałam wstając z łóżka.
– Co?
– Mam ochotę pobiegać – powtórzyłam. – Chcę przetestować moje możliwości.
– Tylko nie forsuj się zbytnio. Wróć za godzinę, to kogoś ci przedstawię.
Przekręciłam głowę na bok nie wiedząc co ma na myśli, ale ona wyszła z pokoju zabierając ze sobą kubek po napoju na ból.
Z walizki wypakowałam wszystkie ciuchy jakie zabrałam i poukładałam je na półkach w szafie. Wzięłam tylko szare ciepłe dresy, granatową bokserkę oraz szarą grubą bluzę z długim rękawem i kapturem do kupletu, po czym przebrałam się. Niestety moje buty do biegania zostały w Tokio.
Związałam włosy w koński ogon na karku, założyłam na głowę materiałową czapkę i zeszłam na dół ze słuchawkami, iPod’em i trampkami w rękach.
– Uważaj na drogę, żeby się nie zgubić – powiedziała mama, kiedy usiadłam na progu przy drzwiach frontowych zakładają buty. – I nie zmarznij, wciąż mamy luty.
– Teraz z mocą, chyba się nie zgubię. A na dworze jest około piętnastu stopni.
– Jak wrócisz zjemy ciasto – powiedziała.
– To może zjedzmy je teraz? – zaproponowałam, zerkając z podłogi do kuchni, wychylając się do tyłu. – Bo moje bieganie pójdzie na marne.
– No dobrze.
Zdjęłam trampki i weszłam do kuchni, gdzie mama ukroiła spory kawałek ciasta z kremem śmietankowym i czekoladą. Wbiła w niego świeczkę i zapaliła, po czym podsunęła mi pod nos.
Odśpiewała mi skróconą wersję ‘sto lat’, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
– Pomyśl życzenie, kochanie.
Spełnię twoje marzenie, Izumi. Obiecuję ci to – pomyślałam, po czym zdmuchnęłam świeczkę.
– Wszystkiego najlepszego.
– Dziękuję – powiedziałam z uśmiechem i zaczęłam zajadać się ciastem. Było bardzo słodkie, ale kwaśne wiśnie nieco niwelowały ten smak, co sprawiało pyszny kontrast. Chyba mogę tak powiedzieć?
Gdy wyszłam przed dom na chodnik, rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było na ulicy w promieniu przynajmniej stu metrów od miejsca w którym stałam. Zaczepiłam iPod na ramieniu, założyłam słuchawki i ruszyłam. Skręciłam w prawo i ruszyłam truchtem w nieznane okolice.
Muzyka, której słucham to głównie pop, a gdy ktoś mnie szturchnął leciała właśnie piosenka 'What The Hell' w wykonaniu B.A.P(to tak dla mojej pierwszej czytelniczki dop. Aut.). Obejrzałam się za siebie, przez lewe ramię i zobaczyłam uśmiechającego się do mnie chłopaka. On również był ubrany na sportowo i biegł ze mną.

 ~*~*~*~*~*~

 Czekam na chodź jeden komentarz.
Nawet z krytyką...
Za błędy przepraszam, nie pogniewam się za poprawianie mnie ;)