środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 53.



Siedem stron... I ktoś nowy kogo bardzo lubię tu jest... Cieszcie się ;)
Enjoy <3

Jako zastępca Prezesa głównego filaru firmy zajmującej się wydobyciem kruszców szlachetnych i przerabianiem ich na biżuterię, moja matka była wiecznie zajęta i nawet jako jej syn musiałem się umawiać, żeby się z nią spotkać.
Ojciec jako prezes był zawsze w kopalniach i tam wszystko nadzorował, żeby nikt nie przywłaszczył sobie niczego co należy do naszej rodziny.
Mama stacjonowała w Ignis, gdzie znajdował się ogromny sklep z biżuterią, a jej biuro na najwyższym jego piętrze, z kolei ojciec przemieszczał się pomiędzy trzema głównymi kopalniami naszej rodziny leżących na terenach wolnych, nie zamieszkałych przez nikogo i nie należącymi do nikogo, poza magicznymi zwierzętami.
– Witaj matko – powiedziałem skłaniając się nisko, kiedy w końcu zebranie zarządu się skończyło i mama wyszła jako pierwsza z gabinetu konferencyjnego.
Nie wyglądała ani trochę jak budzący strach Anioł, w dodatku Serafin. Wyglądała jak zwyczajna Ignitianka o charakterystycznej błyszczącej bladej skórze i platynowych włosach oraz bladych fioletowych oczach.
– Na Syriusza! Yoon Ki! – zawołała uradowana, kiedy mnie zobaczyła, doskonale udając przez zarządem swoje zaskoczenie na mój widok.
– To jest mały Yoon Ki? – zapytał, któryś z zarządców. – Wyrosłeś na przystojnego mężczyznę, chłopcze. Jak tam twoje interesy na Ziemi, co?
– Dziękuję panie Han – dopiero po chwili zauważyłem, że był to ojciec Yuna. – Idą bardzo dobrze, ale obawiam się, że będę musiał z nich niedługo zrezygnować.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
Oboje wiedzieliśmy, że dołączyłem do Fallen Angels tylko ze względu na Yuna, bo on tego chciał, a jego rodzice by się na to nie zgodzili gdyby mama nie interweniowała. Ojciec Yuna był pod nadzorem mojej mamy, kiedy byli jeszcze aniołami, więc on nadal się jej słucha i pozostaje wiernym jej rozkazom.
– Naprawdę, ale dlaczegóż to? – zapytał, ale nie dał mi dojść do słowa. – Ah, dziś skończyłeś szkołę, prawda? – Nie dał mi szansy na odpowiedź. – Gratuluję.
Na korytarzu została już tylko nasza trójka, mama, ja i ojciec Yuna.
Skinąłem głową.
– Wiesz, że można to załatwić, jeśli się tylko tam u góry postarasz.
Moja matka, jako upadła i ojciec Yuna zostali naznaczeni pieczęcią milczenia. Nie mogą nikomu powiedzieć nic o tym co działo się w niebie, nawet między sobą nie mogą o tym rozmawiać. Przypuszczam tylko tyle, że Anioły nie mają cielesnej postaci i kiedy zstępują z niebios muszą przejąć czyjeś ciało. Te ciała, które teraz stoją przed moimi oczami, nie są ich prawdziwą postacią. Ja i Yun mamy ludzkie ciała, ponieważ mój i jego drugi rodzic to magiczni o ludzkiej cielesnej postaci. Obawiam się, że jeśli zostanę Aniołem to stracę moje ciało i będę mógł wrócić na Ignis, lub Ziemię – o ile dostanę na to pozwolenie, ponieważ mało Aniołów może zstąpić z nieba – to będę musiał przejąć czyjeś ciało i już nie będę mógł śpiewać z chłopakami w zespole… I z Shin.
Nie chcę odchodzić, ale chcę być Aniołem, żeby naprawić błąd mamy i utorować jej drogę powrotną do nieba.
– Wiem mamo, zrobię wszystko co w mojej mocy.
Nasza dalsza rozmowa odbyła się w cztery oczy w gabinecie mamy i taty. Nie rozmawialiśmy o niczym ważnym, tylko o tym co się dzieje na Ziemi i wspomnieliśmy jak to zrobić, żeby ojciec Yuna nie zabronił mu pozostać w zespole, kiedy ja odejdę.

*

Piątek, dzień po urodzinach Kimiko

Dźwięk dzwoniącego telefony wyrwał mnie niespodziewanie ze snu w samym środku nocy. Z początku myślałam, że to budzik, więc spojrzałam na zegarek ledowy stojący na szafce nocnej obok łóżka, ale on milczał, wskazując kilka minut po trzeciej w nocy.
– Gab, wyłącz ten budzić – mruknęła moja współlokatorka z drugiego końca pokoju, zakrywając sobie głowę poduszką.
Sięgnęłam po telefon i nie sprawdzając kto dzwoni odebrałam.
– Halo? – zapytałam w języku, który używam od ponad sześciu lat.
– Kang Gyu Won?
Usiadłam jak oparzona.
– Dziadek! – wrzasnęłam.
Powiedział coś po koreańsku, ale nic nie zrozumiałam. Tak to jest jak się mieszka w USA od sześciu lat i używa się tylko angielskiego.
Starałam się skupić na tym co powiedział i wywnioskowałam z tego tylko tyle, że muszę wrócić do Korei, bo stało się coś złego, a więcej powie mi ciocia, z którą mieszkam od kilku lat w Chicago.
Mimo nocnego telefonu, który wprowadził mnie w przykry nastrój, od razu zasnęłam, kiedy tylko dziadek się rozłączył, bo stwierdził, że skoro nie rozumiem co do mnie mówi, to nie będzie tracił na mnie nerwów.
Z samego rana jeszcze przed wyjściem z łóżka otrzymałam kolejny telefon. Tym razem była to moja ciocia, siostra mojej mamy.
~ Dzwonił już do ciebie mój ojciec? – zapytała zanim zdążyłam się odezwać.
– Tak, obudził mnie w środku nocy – burknęłam. – Twój ojciec jest stuknięty – dodałam, przeciągając się, przytrzymując przy tym telefon między uchem a ramieniem. – Wiesz, że od dziesiątego roku życia nie używałam koreańskiego, więc nie wiem czy dobrze go zrozumiałam.
~ W takim razie mam pół dnia, żeby cię podszkolić, bo inaczej ojciec mnie zabije.
– Czyli jednak wracam? – zapytałam zaskoczona.
~ Tak – przyznała po długiej chwili milczenia. – Gdybym nie miała tu rodziny i pracy, pojechałabym, ale nie mogę ich zostawić.
– Wiem ciociu.
Gdyby rodzice żyli, to nawet bym nie opuszczała Korei.
~ Gab, myślę że on stał się już za stary, żeby mieszkać samemu i potrzebuje towarzystwa. Dasz sobie radę?
– Najpierw muszę przypomnieć sobie język.
Westchnęłam.
– Gab, zamknij się, bo chcę spać – mruknęła niewyraźnie moja współlokatorka.
– I tak musimy już wstawać – powiedziałam do niej.
~ Przyjadę niedługo do szkoły, żeby cię wypisać. Spakuj wszystkie swoje rzeczy z akademika, przywiozę ci też kilka toreb przed zakończeniem. Przed ceremonią cię zabiorę.
– Dobrze.
Przed ceremonią? Więc tak bardzo spieszy się mojemu dziadkowi?
~ Do zobaczenia
– Tak, do zobaczenia.
Kiedy ja pakowałam wszystkie moje rzeczy do toreb jakie posiadałam w akademiku było jeszcze zupełnie cicho, więc po spakowaniu wszystkich ubrań i rzeczy, które mi się jeszcze przydadzą poszłam do łazienki, żeby się wykąpać.
Do godziny ósmej wszystkie korytarze świeciły pustkami, a ja byłam już gotowa. Umyta, uczesana, ładnie ubrana i pomalowana. O ósmej jak na zawołanie wszystkie drzwi pokoi się otworzyły i zrobił się ogromny szum jakby stado szarańczy nadleciało.
Mój telefon odezwał się kilka minut po tym, więc zeszłam na dół przepychając się między tłumem dziewczyn w skąpych piżamach i zeszłam na parter akademika.
 Na naszym, czyli pierwszym piętrze nie zabrakło trzecioklasistek, które zawsze przychodziły do nas i korzystały z naszej łazienki, żeby wszystkie miały czas na przygotowania, nie myśląc o młodszych koleżankach.
Większość z nich zazdrościła mi urody. Nie mówię, że chwalę się tym i sama siebie podziwiam, bo narcyzem nie jestem, ale z reguły Koreanki są bardzo ładne, a i mnie matka natura nie poskąpiła urody.
– Przywiozłam dwie walizki – powiedziała ciocia, gdy tylko wyszłam jej na spotkanie na parkingu między akademikiem chłopaków a naszym.
Mieszkałam w akademiku, ponieważ moja wymarzona szkoła – którą muszę opuścić z niewyjaśnionych przyczyn – była zbyt daleko od domu cioci, żebym miała co rano dojeżdżać. W końcu Chicago nie jest takie małe.
Otworzyła bagażnik samochodu, a ja złapałam mniejszą walizkę.
– Ta mi wystarczy. Chodźmy.
Ciocia i ja poszłyśmy na górę, gdzie kiedy dziewczyny zobaczyły nas, zmierzyły moją ciocię nienawistnym spojrzeniem i nawet nie ustąpiły drogi. Pewnie dlatego, że większość z nich myśli, że mam dwanaście, a nie szesnaście lat, ze względu na mój wzrost i urodę, a ciocia jest w końcu siostrą mojej mamy, więc ma tak jak ja, bardzo dziecinną urodę i każdy myśli, że jesteśmy siostrami, kiedy ja mam szesnaście lat, a ciocia trzydzieści cztery.
– O dwunastej masz samolot, nawet jeśli będą korki, takie jak zwykle to zdążymy na styk dojechać na lotnisko – zaczęła, kiedy zbierałyśmy moje ostatnie rzeczy z pokoju. – Ojciec kupił bilet, więc nie mamy wyboru i musisz lecieć dziś. Wylądujesz w Seulu, tam odbierze cię jakaś znajoma ojca. Nie wiem czy tylko ona, czy on też będzie, nie powiedział mi. Będzie miała tabliczkę z twoim imieniem, więc ją zauważysz.
– Tylko, że ja nie pamiętam znaków.
– Hangul? – zdziwiła się, gdy wychodziłyśmy na korytarz. – Napisze ci.
– Do widzenia! – zawołałam d mojej współlokatorki.
Nie musiałam się przejmować żegnaniem kogokolwiek, ponieważ chodziłam do tego liceum tylko rok i z nikim się nie zaprzyjaźniłam. Napisałam tylko krótką notkę, że wracam do kraju oraz, że już nie będę chodzić do tej szkoły, po czym zostawiłam ją na stoliku w pokoju.
Ciocia załatwiła wszystkie formalności, musiała uzasadnić, dlaczego opuszczam szkołę, więc powiedziała, że dziadek jest już w podeszłym wieku i potrzebuje opieki, a ja zostanę zapisana do dobrej szkoły w stolicy kraju i inne ubarwiające moje przyszłe życie historyjki.
Przed godziną dziewiątą miałam już moje wszystkie dokumenty i mogłam spokojnie odjechać. Przywiązałam się do tego miejsca, więc zanim wsiadłam do samochodu, spojrzałam jeszcze w okno mojego starego pokoju w akademiku i majaczący w oddali budynek szkoły.
– Gab? Możemy już jechać.
– Tak – powiedziałam ocierając łzy.
Przed dłuższy czas przeszukiwałyśmy dom cioci w poszukiwaniu moich rzeczy. Nie znalazłyśmy wszystkiego z braku czasu, więc ciocia zadeklarowała, że przeszuka jeszcze dom i wyśle mi resztę rzeczy pocztą.
– Dziadek to doprawdy okropny człowiek.
– Nie chcę cię straszyć, ale współczuję ci z nim mieszkać. Lepiej znajdź sobie jakąś pracę, żeby nie wyrzucił cię z domu.
– Słucham?!
– Żartowałam – powiedziała z uśmiechem.
Całą drogę na lotnisko, stojąc w korkach powtarzałam z ciocią koreański. Całkiem sporo sobie przypomniałam, ale to nie wystarczało. Miałam ze sobą rozmówki angielskie, z których lata temu uczyłam się angielskiego, więc postanowiłam uczyć się z nich całą drogę do Seulu.
– Kang Gyu Won – zwróciła się do mnie ciocia moim prawdziwym imieniem. – Proszę, tu ci napisałam Hangul twojego imienia i co oznacza każdy znak, zapamiętaj to na początek.
Spojrzałam na znaki i po chwili już pamiętałam. Nie tyle co się ich nauczyłam, ale przypomniałam sobie.
– To jak z jazdą na rowerze, szybko sobie przypomnisz.
Za piętnaście dwunasta siedziałam już na swoim miejscu przy oknie w samolocie.
Włączyłam sobie iPod i słuchałam na nim muzyki, żeby nie rozładowywać niepotrzebnie telefonu. W końcu będę leciała mniej więcej czternaście godzin ze słońcem, a telefonu potrzebuję do kontaktu z dziadkiem.
Na lotnisku musiałam tłumaczyć, że jestem niepełnoletnia, ale odbierze mnie dziadek, jednak kazali mi zadzwonić do mojego opiekuna, więc zadzwoniłam do cioci, żeby potwierdziła dlaczego leciałam sama. Ludzie, przecież byłam już w kraju w którym się urodziłam, więc czemu robią problemy?
– Oni myślą, że międzynarodowe są takie tanie? Jeszcze w zagranicznej sieci? Jakby to było logiczne, to bym ich pozwała.
Po załatwieniu wszystkiego, załadowaniu moich walizek na wózek – za transport których zapłaciłam pewnie więcej niż za sam bilet – pociągnęłam go w stronę wyjścia z lotniska, co nie było łatwe.
Jakiś chłopak w kapeluszu zatrzymał się przede mną i co coś zapytał – chyba – ale nie koniecznie zrozumiałam o co mu chodzi.
– Przepraszam, nie rozumiem – powiedziałam po angielsku.
On z pewnością mówił po koreańsku.
– Myślałem, że jesteś Koreanką – powiedział zmieszany. – Zapytałam czy ci nie pomóc.
– Jestem Koreanką. – Roześmiałam się. – I tak, poproszę – dodałam.
Złapał za rączkę wózka i pociągnął za niego.
– Jesteś Koreanką, ale nie rozumiesz koreańskiego – zaczął. – Z kolei doskonale mówisz po angielsku. Niech zgadnę – a jestem w tym bardzo dobry – kilkuletnia emigracja do USA?
Zamrugałam zaskoczona.
– S-skąd ty…
– Mówiłem, jestem w tym dobry.
– Ale skąd wiesz, że do USA, a nie na przykład Wielkiej Brytanii.
– W wielkiej Brytanii nie mówią tak jak ty.
Zaśmiałam się pod nosem.
– Umm. Pomógłbyś mi w czymś jeszcze? – zapytałam.
Zerknął na mnie przez ramię kiedy szliśmy do wyjścia.
– Będzie ktoś na mnie czekał i potrzebuję znaleźć osobę z tabliczką z tym napisem – powiedziałam, pokazując mu dłoń na którą przerysowałam swoje imię w hangulu. Nadal nie umiem tego przeczytać.
– Kang Gyu Won – przeczytał nieznajomy.
Przyznaję, że przystojniak z niego i chyba był ode mnie starszy tylko o kilka lat, bo wyglądał naprawdę młodo… A nie, w Azji wszyscy wyglądają młodo…
– A więc tak się nazywasz? – zapytał.
– Gdy powiem, że nie to i tak nie uwierzysz, co?
Wzruszył ramionami.
– Omo, tamta kobieta trzyma tabliczkę z nie twoim imieniem.
Zaśmiałam się i podążyłam za wzorkiem chłopaka.
Była to młoda kobieta w dżinsach i wyciągniętym swetrze, okularach większych niż jej twarz i tłustych włosach związanych w koński ogon.
Wzdrygnęłam się, kiedy podeszliśmy bliżej.
W sumie, to tylko ta kobieta stała tutaj z tabliczką… kawałkiem kartonu i markerem w ręce.
– Przepraszam – zaczęłam, podchodząc na tyle blisko kobiety, żeby mnie usłyszała. – Nazywam się Kang Gyu Won, a pani?
– Bae Le Na – powiedziała poprawiając okulary. – Jestem sąsiadką twojego dziadka. Poprosił mnie, żebym cię odebrała. A kim jest ten młodzieniec? – zapytała czerwieniąc się.
– Ja tylko pomagam – powiedział i zaciągnął wózek z moimi walizami do samochodu, który wskazała mu Le Na, a następnie pomógł je spakować do samochodu.
Spodziewałam się Twingo sprzed kilku lat, czy coś w tym stylu, a tu proszę bardzo, błyszczący srebrny zeszłoroczny Mercedes.
– To ja się z paniami pożegnam – powiedział, a po chwili dodał coś po koreańsku, a Le Na się zaśmiała.
Fajnie, pewnie się ze mnie nabijają, czy coś. Postanowiłam nie drążyć.
– Co za wstyd – powiedziała, kiedy już jechałyśmy seulskimi ulicami. – Twój dziadek lubi na ostatnią chwilę wszystko załatwiać. Dosłownie godzinę temu mi powiedział, że mam po ciebie przyjechać, więc nie zdążyłam się nawet wyszykować, czy choćby przebrać, bo musiałam już jechać.
– Tak, słyszałam, że jest okropny – mruknęłam.
– Omo, nie. Jest naprawdę dobrym staruszkiem, tylko czasami lubi wkręcać ludzi. Więc się nie daj. Hwaitnig! – zawołała z uniesioną zaciśniętą pięścią.
– Słucham.
– Powodzenia.
Po godzinie piątej po południu czasu Seulskiego dotarłam do sporego zabudowania. Wysoki mur okalał spory teren na którym stała ogromna drewniana posiadłość w stylu z epoki Joseon oraz duża dwupiętrowa dobudówka w stylu współczesnym ze sporym garażem z kilkoma ładnymi samochodami.
Jak się okazało, Mercedes należy do dziadka. Skąd on się tego wszystkiego dorobił? Przecież nie miał tego, kiedy jeszcze tu mieszkałam… Chyba… Nie pamiętam.
Gdy wysiadłam z samochodu przywitał mnie tłumek kobiet ubranych jak pokojówki i kilku facetów w kostiumach podobnych do tych brytyjskich kamerdynerów.
Tak bardzo nie podobało mu się to, że mieszkam z ciotką w USA – pomińmy fakt, że sam mnie tam wysłał – a w domu trzyma stadko pracowników z Wielkiej Brytanii? Po prosu świetnie.
Gdy szłam między dwoma kolumnami tego tłumu, Bae Le Na szła za mną, a kilkoro mężczyzn podążyło do samochodu, żeby wypakować moje bagaże.
Dziadek ubrany w garnitur siedział elegancko w fotelu w dużym pomieszczeniu, który po wstępnych oględzinach okazał się salonem.
Z ulgą przyjęłam to, że dom wewnątrz był urządzony w stylu współczesnym.
– Kang Gyu Won – powiedział.
– Jeon Nam Ju.
Dziadek warknął.
– Jak możesz?!
– Wybacz dziadku, dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam i opadłam na kanapę rozpierając się na niej po długiej podróży.
Nie pasowałam do tego miejsca i wyglądu dziadka.
Moje jasne jak wybielone deszczem zborze włosy, fiołkowe oczy – tak nie pasujące do Korei – i bardzo skąpy ubiór, na który składał się długa, szeroka koszulka z dużym dekoltem i wycięciami na ręce sięgającymi talii, oraz jeansowe szorty i wytarte conversy.
– Bae Le Na – zaczął dziadek i skończył koreańskim, a kobieta ukłoniła się i odeszła.
– Powiedziała mi, że jest twoją sąsiadką. To prawda?
– Tamten kraj nauczył cię barbarzyńczego zachowania – powiedział, wstał i odszedł.
Tymi słowami mnie przywitał i od tamtej pory z nim nie rozmawiałam. Mówiły do mnie tylko służące, ale żadna nie znała angielskiego, więc musiałam prosić Bae Le Nę, żeby pomagała mi przypominać sobie koreański.
W poniedziałek z samego rana zostałam zbudzona przez dziadka.
Pomińmy fakt, że nie dostałam normalnego pokoju, tylko pomieszczenie oddzielone od reszty domu samymi drewnianymi rozsuwanymi drzwiami z ramkami wypełnionymi papierem, na środku którego leżał materiałowy cienki materac i pościel. Żadnego łóżka, szafy, czy choćby komody na ubrania.
– Wstawaj szybko i szykuj się – powiedział kładąc coś obok mojej głowy.
– Co to? – zapytałam półprzytomnie i usiadłam.
– Twój nowy strój.
– Co?
Zaskoczona, że dziadek mi coś kupił spojrzałam na ten tak zwany mój strój, a kiedy wzięłam to do ręki, przeżyłam szok. Strój składał się z białej koszuli, czarnej marynarki z białymi wykończeniami i dużymi srebrnymi guzikami z jakimś herbem, zielonego krawata w czarne skośne paski, znów z tym herbem co na guzikach i na koniec czarnej plisowanej spódniczki w zieloną kratę sięgającą przed kolano, a do tego biała koszula z kołnierzykiem jak spódniczka i krótkim rękawem…
Zapewne była to wersja zima i lato.
– Po pierwsze, po co mi mundurek? Po drugie, po co mi mundurek w wakacje?
– Po pierwsze, ponieważ idziesz do szkoły. Po drugie, ponieważ już jest połowa pierwszego semestru.
– W czerwcu?! – wrzasnęłam zrywając się do pionu.
– Korea ma inny system edukacyjny niż Ameryka, więc ubieraj się, idź na śniadanie i zbieraj się, zawiozę cię do szkoły.
– Nie pójdę do szkoły – warknęłam. – Właśnie skończyłam pierwszą liceum!
– A teraz zaczniesz drugą. Pospiesz się, masz tylko pół godziny do śniadania.
– Powiedziałam, że nigdzie nie idę!
– A ja mówię, że nie oddam ci telefonu, jeśli nie będziesz się mnie słuchała.
Spojrzałam na to czym pomachał mi przed nosem, a tam był mój piękny iPhone piąty, na którego zbierałam pieniądze przez ponad rok.
– Ty!
– Więc jak? – zapytał.
Warknęłam.
– Wynoś się, muszę się przebrać!
Wyszedł zasuwając za sobą drzwi, a ja zebrałam z walizki przybory do mycia i wyszłam do łazienki. Po kąpieli i wymodelowaniu włosów przyszedł czas na makijaż, ale zostało mi mało czasu, więc zaznaczyłam tylko rzęsy i delikatnie podkreśliłam oczy czarną kredką, żeby staruch za bardzo się nie czepiał.
Na koniec założyłam letni mundurek, w którym zadziwiająco dobrze wyglądałam.
– Wyglądasz jak Drako Malfoy, w wersji dziewczęcej – powiedział jakiś znajomy głos, kiedy przyszłam do kuchni.
Fakt, mundurek kolorami przypominał Slytherin z Hogwartu.
– Ale ja jestem ładniejsza od niego, Bae Le Naaaa!!!
Jej imię w moich ustach przerodziło się w krzyk, kiedy ją zobaczyłam.
Miała na sobie strój jak bizneswoman,  ciemne, gładkie i grube włosy pięknie upięte w kok na karku. Zniknęły okulary, które zastąpił piękny makijaż.
– Co się stało? – zapytała, o mało nie oblewając się zawartością trzymanej w dłoni filiżanki.
– Ślicznie wyglądasz – powiedziałam siadając naprzeciw niej.
– Dziękuję.
Przy śniadaniu, dziadek kazał nam mówić po koreańsku.
– Ciekawi mnie, jakim cudem dogadam się z ludźmi w szkole, jeszcze nie pamiętam wszystkiego dokładnie. Moja gramatyka leży.
– Poradzisz sobie.
– Mam nadzieję.
Moja nowa szkołą nazywa się Yesul. Bae Le Na zachwala ją, ponieważ chodzi do niej jakiś celebryta, czy coś, ale co mnie to właściwie obchodzi?
Do klasy zostałam odprowadzona przez wychowawcę mojej nowej klasy w towarzystwie mojego dziadka. Jak zostało mi przypomniane, dziadek jest prezesem jednego z największych centrów handlowych w Seulu, więc jest całkiem znaną osobistością, ponieważ pewnie czasami pokazuje się w telewizji, więc właśnie przez to wszyscy na korytarzy się za nami oglądali.
– Mimo, że ta decyzja była tak nagła, cieszymy się, że jednak do naszej szkoły będzie uczęszczać pańska wnuczka – mówił dyrektor. – W ostatnim czasie przyjęliśmy samych najlepszych uczniów. Nie rozczaruję się, naszą nową oczennicą, prawda?
Nie szkło mi już z koreańskim tak źle jak przypuszczałam.
– Klaso, proszę mnie posłuchać – powiedział nauczyciel prowadzący mnie i dziadka. – Od dziś w klasie będziecie mieć nową koleżankę. Kang Gyu Won?
Ukłoniłam się dziadkowi, tak jak kazała mi okazywać przy ludziach szacunek do starszych Bae Le Na, po czym weszłam do klasy.
Wszyscy szeptali i wskazywali na mojego dziadka, kiedy ten odchodził.
– Klaso, to jest Kang Gyu Won. Przez kilka lat mieszkała w Ameryce, więc jej znajomość naszego języka odrobinę umknęła, dlatego proszę was o wyrozumiałość, dobrze?
– Tak! – zawołali wszyscy.
– Przepraszam, że przeszkodziłem, nauczycielu Yang.
– Nic nie szkodzi – odpowiedział. –Kang Gyu Won, usiądź tam – powiedział nauczyciel prowadzący lekcję, wskazując ławkę pod oknem w przedostatnim rzędzie. – Masz szczęście, że kilka dni temu jedna uczennica przeniosła się do innej klasy, bo nie byłoby wolnych miejsc.
Gdy szłam do wskazanej mi ławki, zobaczyłam cos co przykuło moją uwagę na tyle by się zatrzymać i krzyknąć.
– Ty! – zawołałam, wskazując na jednego z chłopaków siedzących w ostatniej ławce. – Chłopak z lotniska!
– Kang Gyu Won, jaki ten świat mały.

2 komentarze:

  1. Mam żałobę po mojej kolacji [*]
    Zawiodłam się :"c Myślałam, że poczytam o Kangu geju, a tu powtórka z rozrywki, bo już to kiedyś czytałam ;-; Ech... Ale w następnym będzie narcystyczny humor Kanga? Już dawno się nie śmiałam czytając Twoje opo :c A to źle :< Ja chcem coś śmiesznego! C:
    Weny (*3*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty się tak nie nakręcaj tą gejozą, bo Kotek już chce mnie zabić, a jeszcze ciebie zaatakuje, przez to xD
      No troszku może będzie ;P Ale myślę, że troszku się pośmiejesz przy początku, kiedy Jeremy będzie siedział przy lapku :D
      Nie dziękuję <3

      Usuń